środa, 28 listopada 2007

Dzień z życia Margaretki, kwiatka takiego (II)

Wstałam wczoraj wyspana, w dobrym humorku. Do torebki wrzuciłam 5 ksiazeczek, co bym po pracy mogła je oddać do biblioteki. Umówiona na wspólne wracanie z Kruszcem. Ruszyłam na podbój dnia, czyli do pracy. W pracy jak w pracy. W miedzyczasie kupiłam warzywka na sałatkę i miesko na zupke, co by w koncu cos porzadnego zjesc i na 2 dni miec z głowy. O 12 zadzwoniła Pati ze z fitnessa nici bo wszystko zajete na cały tydzień!!!, ale umówiła nas na przyszły. O 14 zadzwoniła Kruszynka, ze na uczelni swiatła nie ma i ona wraca do domu ( nici z wspólnego wracania). 16 - wychodze z pracy i w połowie drogi zorientowałam sie, ze zakupów nie wzięłam(grr), bo co ja zjem. No nic pod domem znów zajrze do miesnego.
Przeszłam most uniwersytecki, a tu jakos tak dziwnie, ludze chodza kiedy chcą między autami nie zwazajac na światła. Stoje na duboisa, a tu swiateł nie ma, hmm patrze po oknach ciemno, w głowie mysli juz czyzby awaria Kruszyny trwała. Juz sie modle by łokietka było jednak oswietlone. Wchodze w ulice( godz po 16) i wszystkie sklepy zamknięte, w oknach ciemno, no nie i biblioteka tez. I ja znów z tymi ksiazkami (masakreska). Po godz 17 zorientowałam sie ze mape Pienin zostawiłam w pracy a przeciez miałam opracowac trasy co by rodzenstwu L. nazajutrz przedstawic do akceptacji, no nie. Justyna zbiła talerz, ja sie meczyłam i spac nie mogłam. I jeszcze mi sie sniło ze mój brat z moją kolezanką brrrrr. Mam nadzieje, ze dzis bedzie inaczej i tym optymistycznym akcentem konczę. (Elistan sorry wiem ze długo, ale musiałam sie uzewnetrznic)

2 komentarze:

Shann pisze...

Dziekujemy Ci Gosiu za ten barwny opis dnia!

Margaret pisze...

ależ proszę Cie bardzo